Żydowsko – niemiecka hucpa
Zdjęcie piłkarzy Izraela przed meczem z Polską na Stadionie Narodowym w Warszawie pod – jak podpisano – „Pomnikiem Powstania Warszawskiego”, w rzeczywistości wykonano pod warszawskim Pomnikiem Bohaterów Getta. I tylko ktoś naprawdę bardzo naiwny mógłby pomyśleć, że opatrzenie takiego zdjęcia takim właśnie napisem jest pomyłką, ta bowiem narracja funkcjonuje od bardzo, bardzo dawna. Po raz pierwszy usłyszałem o tym przed laty od dr Ewy Kurek, która ze zdumieniem słuchała historyjki serwowanej przez jej przyjaciela, Żyda – nauczyciela w Izraelu w odpowiedniku polskiego LO – jak to jego ojciec walczył w Powstaniu Warszawskim. – O, to Twój ojciec walczył w AK? – spytała zaskoczona. – W żadnym AK – padła odpowiedź. – Mój ojciec walczył w Powstaniu Warszawskim. W Getcie – dodał tonem zaskoczenia, że trzeba takie rzeczy doprecyzowywać. Słowo do słowa i okazało się, że dla owego nieszczęśnika, który – jeśli wierzyć relacji Ewy Kurek, a nie mam podstaw, by jej nie wierzyć, zwłaszcza, że później podobne relacje poznawałem z wielu innych źródeł – Powstanie w Getcie było po prostu Powstaniem Warszawskim i nieszczęsny ów człowiek mówił to, co mówił, z absolutnym przekonaniem, w tzw. „dobrej wierze”, jakby naprawdę w to wierzył i jakby stanowiło to oczywistą oczywistość. Jakim cudem „zgubił” czas pomiędzy kwietniem 1943, kiedy miało miejsce powstanie w Getcie, a sierpniem 1944, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, nie bardzo wiadomo – ale wiadomo, że nie takie brednie da się przeforsować, jako „prawdy stanowiące „oczywistą oczywistość”, przy odpowiedniej dawce nakładów i konsekwencji. A przecież rozmówca Ewy Kurek nie był to żadnym półanalfebetą, debilem czy dziwakiem, który pół wieku mieszkał pod lodem i nie wiedział, na jakim świecie żyje – było dokładnie odwrotnie: należał do intelektualnej elity żydowskiej i był wychowawcą izraelskiej młodzieży, z tytułem profesora. – Gdy słuchałam takiej narracji po raz pierwszy, nie wierzyłam własnym uszom – relacjonowała mi Ewa Kurek. – I dopiero jakiś czas później, gdy podobne brednie padały w dziesiątkach innych przekazów i moich rozmów, od Tel Awiwu po Nowy Jork, zrozumiałam, że taki przekaz, to nie żaden nieświadomy błąd, a po prostu element świadomej narracji, ogniwo w łańcuchu zdarzeń, które nie znalazło się w tym łańcuchu przypadkiem. Chodziło i wciąż chodzi po prostu o to, by przekaz był spójny i jednotorowy: Żydzi z „nazistami” (sic!) walczyli – Polacy z nimi kolaborowali. Fakty są takie, że bez względu na to, jak bardzo nam się to nie podoba, musimy mieć świadomość, iż taki właśnie przekaz zaczyna w świecie dominować, o co zadbali pospołu i Żydzi – którzy konsekwentnie dążą do bandyckiego wyłudzenia od Polski nienależnych im roszczeń za rzekomy polski nazizm i rzekomą grabież – i Niemcy – którzy skutecznie „odcięli się” od swoich zbrodni, jakich nie znał wcześniej świat, wprowadzając narrację o nazistach z nieistniejącego państwa „Nazizja ” (vide ostatnia brednia Angeli Merkel – jedna z tysięcy tego typu forsowanych przez naszych zachodnich sąsiadów – przy okazji rocznicy lądowania aliantów w Normandii o „wyzwoleniu Niemców od nazistów”). Tak więc żydowsko – niemiecka hucpa trwa w najlepsze, przy milczącej postawie lub w najlepszym razie spolegliwej postawie polskich władz (gdzie np. dementi w sprawie podpisu pod zdjęciem piłkarskiej reprezentacji Izraela i co działoby się – jaki byłby wrzask – gdyby podobnie prowokacyjną postawę zademonstrowała polska reprezentacja w Izraelu?) i w tym aspekcie jako element farsy – swoistej „wisienki na torcie” – postrzegam oddelegowanie do czekającego nas dziś piłkarskiego spotkania pomiędzy Polską i Izraelem sędziego z Niemiec. W tym kontekście, w kontekście prowokacji izraelskiej reprezentacji i w ogóle w kontekście całokształtu relacji polsko – żydowskich czekające nas spotkanie piłkarskie zapowiada się równie „ciekawie”, jak pamiętny mecz Polska – Związek Radziecki z 1957, gdzie wydarzenie sportowe zostało jednak mocno obciążone pozasportową otoczką, choć oczywiście wszyscy decydenci zaklinali rzeczywistość, udając, że takiej otoczki nie ma. Jak będzie teraz i co wydarzy się na boisku (chciałbym się mylić, ale nie spodziewam się, niestety, by ze strony niemiecko – izraelskiej dominował duch „fair play”), czas pokaże. Tak jednak czy inaczej, jedno przynajmniej nie ulega wątpliwości: o prawdę historyczną – i zresztą nie tylko historyczną – dotycząca naszego kraju musimy zadbać sami, bo nikt inny za nas tego nie zrobi. To bardzo ważne. Jeżeli nawet nie z innych powodów, to choćby dlatego, że naród, który zapomni o swojej przeszłości, ryzykuje jej powtórzenie. Tylko tyle i aż tyle. Wojciech Sumliński sumlinski.pl