Uniewinnienie Sumlińskiego niczego nie kończy. Dopiero może zacząć proces nagłaśniania mafijnej natury III RP
Sąd uniewinnił Wojciecha Sumlińskiego w procesie, od początku wyglądającym jak polityczna zemsta na dziennikarzu, który zadarł z wpływowymi środowiskami – z WSI oraz politykami tworzącymi parasol ochronny wobec ich działań.
Sąd uniewinnił Wojciecha Sumlińskiego w procesie, od początku wyglądającym jak polityczna zemsta na dziennikarzu, który zadarł z wpływowymi środowiskami – z WSI oraz politykami tworzącymi parasol ochronny wobec ich działań.
Uniewinnienie Sumlińskiego nie kończy tej sprawy. Przed dziennikarzem zapewne apelacja, przed Polakami konieczność dogłębnego wyjaśnienia co kryje się za aferą marszałkową.
Na pierwszy rzut oka sytuacja wydaje się klarowna – politycy PO wraz z żołnierzami WSIchcieli przeprowadzić prowokację wymierzoną w komisję weryfikacyjną WSI. Jako narzędzie wykorzystano Wojciecha Sumlińskiego, który z racji obowiązków zawodowych miał kontakty z żołnierzami WSI i, jak wynika z jego książek, dał się omotać Aleksandrowi L. Sumliński był tylko ogniwem prowadzącym do znacznie poważniejszych graczy. Wydaje się, że prawdziwym celem był Antoni Macierewicz i komisja weryfikująca żołnierzy WSI oraz przygotowująca raport o patologiach w tych służbach.
Sprawa wymaga jednak kropki nad i. Zapewne publicyści i historycy przygotują rzetelny i drobiazgowy opis sprawy Sumlińskiego. Jednak prokuratura, czy komisja śledcza powinna zbadać to, z czym mieliśmy do czynienia. Sytuacja wydaje się bowiem w świecie demokratycznym nie do zaakceptowania. Politycy wdający się we współpracę z weryfikowanym przez państwo oficerami służb, marszałek Sejmu współdziałający z człowiekiem, którego podejrzewa o związki z rosyjskimi służbami, otwarte mówienie o próbach działań sprzecznych z prawem, zaskakujące działania służb – to wszystko miało miejsce w tej sprawie. A w tle majaczą wciąż nie zweryfikowane doniesienia o powiązaniach Bronisława Komorowskiego z WSI, a także sygnały o rozgrywaniu przez służby życia publicznego w Polsce. Dziś należy złapać się za głowę, pytając jak dalece mafijne mechanizmy rządziły poprzednią władzą.
Sędzia Stanisław Zdun uniewinniając Sumlińskiego otworzył pytania o rolę polityków PO, którzy otwarcie popierali próbę osądzenia dziennikarza, ale i pokazał, kto rządził Polską.
Pan Bondaryk zeznał, że specjalnie trzech funkcjonariuszy – jeden z pionu śledczego, dwóch operacyjnych wziął na spotkanie (z Komorowskim i Tobiaszem oraz Grasiem, które było tuż przed złożeniem zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez Tobiasza). Nie potrafił uzasadnić, dlaczego ci funkcjonariusze nie weszli na to spotkanie do gabinetu razem z nim. To oni właśnie powinni być na tym spotkaniu, a nie on – szef służby. Może być obok, może obserwować, ale nie może brać udziału. Nie da się logicznie uzasadnić dlaczego funkcjonariusze, którzy czekali w samochodzie pod gabinetem pana Komorowskiego nie weszli do środka. Nie da się też logicznie wytłumaczyć, dlaczego pan Tobiasz pojechał z panem Bondarykiem do ABWzłożyć zawiadomienie, a nie z funkcjonariuszami. Niewiarygodne jest twierdzenie p. Bondaryka, że p. Tobiaszowi byłoby za ciasno w pięcioosobowym samochodzie.Myślę, że przemęczył by się jednak w samochodzie te kilkanaście minut w tej ciasnocie. Przy odrobinie dobrej woli p. Bondaryk mógł wrócić z którymś z funkcjonariuszy, wtedy nie byłoby ciasno p. Tobiaszowi
— mówił sędzia.
W tych słowach wskazywał, że zeznania szefa ABW Krzysztofa Bondaryka są niewiarygodne, a on sam zachował się w sposób zaskakujący i nieprofesjonalny. Dla sądu szef ABW był niewiarygodnym świadkiem! To dowód ogromnego upadku polskiej państwowości, jeśli człowiek odpowiedzialny za bezpieczeństwo państwa jest uznawany za świadka niewiarygodnego. Być może na sposób zachowania Bondaryka światło rzuca inny fragment uzasadnienia sądu. Stanisław Zdun wskazał, że sprawa Sumlińskiego pozostawała w szczególnym zainteresowaniu Bronisława Komorowskiego, Pawła Grasia i gen. Bondaryka. Czas wyjaśnić dokładnie na czym polegało to szczególnie zainteresowanie. Były prezydent Bronisław Komorowski zmieniał zeznania, mylił się w sposób zaskakujący w czasie procesu i zasłaniał niepamięcią. Gen. Bondaryk okazał się niewiarygodnym świadkiem. Paweł Graś prowadził poza proceduralne działania, gdy otrzymał wiadomość o nielegalnej próbie pozyskania tajnego Aneksu dot. WSI. To smutny obraz władzy PO. Trudno nie zapytać, kto nami rządził…
Sprawa Sumlińskiego od początku wyglądała jak polityczna wendetta. Jednak mimo tego była prowadzona przez lata, przez lata była wspierana przez polityków PO i „zaprzyjaźnione z nią media”. To przypomina inne wydarzenia – próbę postawienia przed sądem komisję weryfikacyjną i jej przewodniczącego Antoniego Macierewicza. Przez lata prokuratura lansowała zupełnie absurdalną teorię, że przewodniczącego komisji weryfikacyjnej można pociągnąć do odpowiedzialności za… wypełnienie zapisów ustawy. Ten absurd ciągnięty był przez lata, choć wiadomo było, że nie ma podstaw do pociągnięcia Macierewicza do odpowiedzialności. Jednak polityczne interesy były zbyt silne, by z oczywistości wyciągnąć odpowiednie wnioski. Tak samo zrobiono z procesem przeciwko Sumlińskiemu. Obie sprawy wskazują, jak silne były związki między środowiskiemWSI a ludźmi stabilizującymi poprzednią władzę.
Warto dziś przypominać słowa Bronisława Komorowskiego, który pytania o książkę Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” zbijał uwagą, że autor to człowiek niewiarygodny, że o tezy sądzonego nie warto pytać.
Najwyższy czas, by jednak zapytać, kto tu jest niewiarygodny, ale i kto oraz w jaki sposób rządził Polską za czasów PO–PSL? Dlaczego niszczenie ludzi walczących z wpływami WSI było dla III RP tak ważne, że czyniono to wbrew faktom, prawu, racji stanu.Wyjaśnienie tego pozwoli lepiej zrozumieć, dlaczego polska rzeczywistość po 25 latach transformacji jest tak kulawa i dlaczego sama zapowiedź sanacji Polski wywołuje tak wściekłą reakcję…