Rozprawa rozpoczęła się 14 października 2015 roku o godzinie 12. 00. Pomimo siedmioletniego muru milczenia, który wyrósł między nami, major Tomasz Budzyński opowiedział w sądzie prawdę o historii, którą zaplanowano w gabinetach polityków i ludzi służb tajnych. Opowiedział, jak to wiceszef ABW w porozumieniu z osobami postawionymi wysoko w hierarchii państwowej naciskał na niego, by zmusił mnie do udziału w prowokacji przeciwko legalnie działającej instytucji państwowej, jak to nagrodą za wykonanie podłego zadania miała być dla niego intratna posada w spółce skarbu państwa, jak odmówił i natychmiast zaczęły się jego problemy – a potem moje problemy. Opowiedział o tym, czego w głębi serca domyślałem się od dawna, choć przez długi czas nie dostrzegałem niewidzialnych mocy nasłanych na mnie i moją rodzinę przez przyszłego prezydenta Polski i jego środowisko. Miałem być pierwszym z wielu kozłów ofiarnych w tej historii, po mnie mieli być kolejni.
– Od 2008 roku nie miałem kontaktu z Wojciechem Sumlińskim, po zdarzeniach, które nastąpiły w chwili jego próby samobójczej. Wojtek wystosował wówczas list, który rzucił cień na moje stosunki. Nie kontaktowałem się z nim od tamtej pory, aż do wakacji tego roku. Obserwując tę sprawę w mediach potwierdzam, że Wojtek padł ofiarą prowokacji ze strony mojej byłej firmy, czyli Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i wszystkie wydarzenia w tym procesie są wynikiem właśnie działań ABW. Na potwierdzenie tego faktu chciałbym przytoczyć zdarzenie, które miało miejsce wiosną 2008 roku, podczas mojego spotkania z ówczesnym zastępcą szefa Agencji, Jackiem Mąką. Jacek naciskał na mnie, bo wiedział, że ja się znam dobrze z Wojtkiem. Chciał, bym zmusił Wojtka do współpracy z Agencją w zakresie realizacji kombinacji operacyjnej, dotyczącej Komisji Weryfikacyjnej WSI. Realizacja miała na celu głównie wykazanie niekompetencji członków Komisji i zdyskredytowanie w oczach opinii publicznej jej prac. Nie chciałem się w takie rzeczy angażować i na najbliższym spotkaniu poinformowałem Wojtka, że coś się wokół niego niedobrego dzieje. Powiedziałem, by uważał na to, co robi i z kim się kontaktuje, bo te rzeczy mogą być wykorzystane. W późniejszym okresie podczas rozmów – bo przecież utrzymywałem kontakty z kolegami, którzy pracowali w ABW i którzy znali dobrze tę sprawę – wielokrotnie mówiono, że była to prowokacja, że Wojtek jest ofiarą działań mojej byłej firmy.
– Z czyjej inicjatywy doszło do pańskiego spotkania z panem Mąką?
– Czy to mogła być inicjatywa indywidualna pana Mąki, czy odniósł pan wrażenie, że on też jest pośrednikiem?
–Nikt w służbach nie mógł takich rzeczy robić na własną rękę, w szczególności na takim stanowisku. Mąka był wtedy zastępcą szefa.
– Kim dokładnie był Jacek Mąka, ile miał lat służby, jakie doświadczenie?
– Jest prawnikiem, kończył UMCS w Lublinie. Wiem, że pisał doktorat na UMCS. Byliśmy razem w szkole oficerskiej. Rozpoczął służbę wiosną 1994 roku w Białymstoku, przeszedł tam szczeble kariery. Najpierw w UOP, a później w ABW. W lipcu 2004 roku został zastępcą szefa, a ja zostałem dyrektorem delegatury w Lublinie. Było to jesienią 2004 roku.
– A kim był Jacek Mąka w okresie, w którym ta rozmowa z panem została przeprowadzona?
– Pod koniec 2005, albo na początku 2006 roku, został odwołany z funkcji zastępcy szefa ABW. Gdy jednak Platforma Obywatelska wygrała wybory w roku 2007, ponownie został powołany na stanowisko zastępcy szefa.
– Na wiosnę 2008 roku szefem pana Jacka Mąki był Krzysztof Bondaryk?
– Tak było, po jesiennych wyborach w 2007 roku.
– Czego oczekiwał pan Mąka od pana, jako przyjaciela pana Sumlińskiego?
– Żebym zaangażował się w rozmowy bezpośrednie.
– Świadek powiedział, że Wojciech Sumliński jest ofiarą prowokacji firmy, w której świadek pracował, czyli Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Czy Jacek Mąka naciskając, by świadek zmusił Sumlińskiego do działań przeciw Komisji Weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych, miał jakieś oczekiwania względem świadka?
– Był moim przełożonym, za wykazanie się zawsze jest jakaś nagroda. Padło sformułowanie, że mogę uzyskać posadę w spółce skarbu państwa.
– Dlaczego świadek nie zdecydował się na wzięcie udziału w prowokacji przeciwko Komisji i panu Sumlińskiemu?
– Dlaczego w tamtym czasie świadek nie powiedział Sumlińskiemu wszystkiego, by mógł tej prowokacji jakoś przeciwdziałać?
– Obawiałem się konsekwencji. Gdyby nadał sprawie rozgłos medialny, ujawnił fakty w programie telewizyjnym czy gazecie, miałbym bardzo poważne problemy.
– Dlaczego Jacek Mąka zwrócił się właśnie do świadka z taką przestępczą propozycją?
– Znaliśmy się od czasów szkoły oficerskiej, czyli od 1994 roku. Później te kontakty były ograniczone, bo on był w Białymstoku, ja zaś służyłem w Lublinie. Zostałem powołany na stanowisko dyrektora delegatury, a Jacek był zastępcą szefa, więc nadzorował mnie. Podlegałem mu. Doskonale wiedział, że znam się z Wojciechem Sumlińskim, że się kontaktujemy.
– Świadek powiedział, że miał żal o list po załamaniu Wojciecha Sumlińskiego, jakie ten przeszedł w 2008 roku, przed próbą samobójczą. Czy od tamtej pory przez te wszystkie lata Sumliński szukał kontaktu ze świadkiem, wywierał na świadka jakieś wpływy, naciski?
– Absolutnie żadnego kontaktu nie było. A że teraz rozmawiamy? Zmiana sytuacji politycznej powoduje to, że człowiek staje się odważniejszy.
– Czy to znaczy, że na ten siedmioletni okres milczenia wpłynęła nie tylko refleksja, ale także obawa.
– Służby mają długie ręce.
– Chciałbym, aby świadek opowiedział o swojej znajomości z Sumlińskim.
– Poznaliśmy się jesienią 2005 roku za pośrednictwem księdza Andrzeja Jaczewskiego, który stwierdził, że ma kolegę dziennikarza zaangażowanego w wyjaśnienie okoliczności śmierci księdza Jerzego Popiełuszki i poprosił, bym z Wojtkiem porozmawiał. Zdarzało się, że Wojtek nie znał spojrzenia służb specjalnych, czy to na dokumenty, czy na informacje, czy wreszcie na ludzi. Wojtek zwrócił się do mnie z prośbą, bym pomógł mu w realizacji czynności polegających np. na ocenie dokumentów oraz informacji, które pozyskiwał – chodziło o pomoc w zweryfikowaniu, czy są wiarygodne i autentyczne. Powiedział mi, że ma kontakty z ludźmi z WSI, że prowadzi z nimi rozmowy. Zależało mu, żeby czasami po prostu w pewnych kwestiach doradzić – miałem prowadzić działania osłonowe. Taki był początek naszej znajomości. Później znajomość się rozwijała, spotykaliśmy się w różnych okolicznościach, w różnych miejscach i omawialiśmy różne sprawy czy sytuacje. Zdecydowałem się pomóc Wojtkowi, bo widziałem, jak bardzo jest zaangażowany w kwestię wyjaśnienia śmierci księdza Jerzego. Czasami wydawało mi się to aż dziwne, ale zrozumiałem, że Wojtek traktuje tę sprawę jako swoją misję. Podczas tych spotkań rozmawialiśmy także o ludziach z WSI, o różnych sprawach.
how to tell fake rolex tw rolex sea dweller deepsea special limited edition 44mm mens black dial silver tone rolex daytona rolex calibre 7750 mingzhu engine pour des hommes m116515ln 0017 ton noir 15mm https://www.pixelupdates.com/die-innovative-klangqualitaet-des-google-pixel-8-audios-vorstellen/ https://www.galaxysblog.de/samsung-galaxy-s22-ultra-das-ultimative-und-luxurioeseste-s-serie-erlebnis-bisher/ waterproof https://www.cbdsubohm.co.uk/product/cbd-sub-ohm-500mg-cbd-e-liquid-50ml-70vg-30pg-buy-1-get-2-free-001574/ yocan 10 off
– Czy świadek mógłby opowiedzieć o spotkaniach z pułkownikiem Aleksandrem Lichodzkim?
– Nie znałem pułkownika wcześniej. Wojtek poprosił mnie o udział w takim spotkaniu, przedstawiając pułkownika Lichodzkiego jako osobę, z którą do tej pory wielokrotnie się kontaktował. Wojtek prowadził z pułkownikiem Lichodzkim swoistą grę mającą na celu uzyskiwanie pewnych informacji. Informacje te dotyczyły dokumentów WSI, a dokumenty dotyczyły m.in. sprawy śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Chodziło o odręczne adnotacje generała Kiszczaka, a także o inne dokumenty dotyczące nieprawidłowości WSI. Spotkaliśmy się z Lichodzkim dwukrotnie i rozmowy nasze dotyczyły powyższych kwestii. Lichodzki, ostatni szef kontrwywiadu PRL, mówił o dokumentacji odnoszącej się do sprawy księdza Jerzego Popiełuszki, którą miał przekazać Wojtkowi, a także o innych dokumentach w sprawie nieprawidłowości w WSI. Odebrałem to jako prowadzenie pewnej gry. Jej finałem było to, że pułkownik Lichodzki stwierdził, że aby otrzymać te materiały, musi komuś zapłacić, a ponieważ jego żona choruje na raka, ma wydatki. Spotkania te odbyły się w roku 2007 i 2008 – ostatnie w 2008.
– Czy świadek mógłby opowiedzieć, tak jak zapamiętał, co Wojciech Sumliński mówił o relacjach z Lichodzkim i jak świadek te relacje sam zapamiętał. Jak je widział uczestnicząc w kilku spotkaniach?
– To gra mająca na celu pozyskanie informacji i materiałów od Lichodzkiego, który z kolei rozgrywał swoją grę, mającą na celu zdobycie wśród dziennikarzy, nie powiem, że informatora, ale osoby, która pewne czynności kiedyś wykona. Tak działają wszystkie służby specjalne na całym świecie.
– Jak świadek, profesjonalista, to wszystko ocenia? W jaki sposób buduje się relacje z kimś, od kogo chce się pozyskać informacje? Czy sposób budowania tych relacji z oficerami służb tajnych był ze strony Sumlińskiego właściwy?
– Każdy taki proces wymaga czasu, większej ilości spotkań, które często mają charakter towarzyski. Chodzi o to, by te relacje się zacieśniały. W mojej ocenie był to proces noszący duże znamiona profesjonalizmu. Obserwowałem działania Wojtka Sumlińskiego i oceniam je jako prawidłowe. Przeciwko sobie nie miał dyletanta, tylko szefa kontrwywiadu.
– Według zeznań Jacek Mąka naciskał, by świadek w jakiś sposób zmusił Wojciecha Sumlińskiego do współpracy z ABW przeciwko Komisji Weryfikacyjnej. Czy Jacek Mąka mówił coś na temat tego, co się stanie, jeśli Wojciech Sumliński nie zdecyduje się na współpracę?
– Miał być użyty w celu, o którym opowiadałem wcześniej, z wolą lub bez.
– Dlaczego świadek nie zdecydował się na wzięcie udziału w tej prowokacji?
– Obserwowałem to przez ponad siedem lat – to, co się dzieje wokół Sumlińskiego, aczkolwiek nie kontaktowaliśmy się. Miałem prawo być wściekły na niego. Ale się przełamałem po siedmiu latach i stwierdzam, że był i jest osobą niewinną.
Przez blisko trzy godziny major odpowiadał na pytania sędziego Stanisława Zduna, prokuratora, mojego obrońcy i także na moje pytania. Nie wiem, co czuli i o czym myśleli inni jej uczestnicy, gdy Tomasz Budzyński zeznawał w sądzie o porażających kulisach potwornej intrygi z udziałem decydentów ABW i najważniejszych osób w państwie. Ja myślałem o pechowcach podobnych do mnie. Myślałem o przedsiębiorcy, który „zawinił”, bo nie wiedział, że jego partnerami w przedsięwzięciu są gangsterzy chronieni przez służby specjalne, myślałem o niedoszłym komendancie wojewódzkim lubelskiej policji, którego jedyną winą było to, że wygrał konkurs, który miał „wygrać” „słup” służb specjalnych, myślałem o dziesiątkach i setkach niewinnych ofiar, ludzi teoretycznie odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa, w rzeczywistości tworzących państwową mafię. Zastanawiałem się, czy miałem szansę wygrać z takimi ludźmi. Czy ktokolwiek miałby jakąkolwiek szansę wygrać ze służbami specjalnymi?
Fragment książki „Pogorzelisko”, której premiera nastąpi 18 maja br.